Anglia z jej odrębnością, tradycją, monarchią i pewnym brytyjskim konserwatyzmem są krajem, który szanuje i, pomimo tego całego negatywnego aspektu nonsensownej multikulturowości, po prostu lubię. Wielokulturowość nie jest czymś, co postrzegam negatywnie. Wszak i Polska na przestrzeni wieków była krajem wielokulturowym. Jednak nowoczesny aspekt tzw. "multu-kulti" to nic innego jak brak integracji, asymilacji, częsta agresja jednych kultur względem innych i brak poszanowania prawa. Prawo, które powinno być równe dla wszystkich zamieszkujących jakiś obszar. Niestety tak nie jest. Współczesne "multi-kulti" to nic innego jak z jednej strony mówienie o wspólnym życiu w zgodzie różnych kultur i narodów. Z drugiej jednak hołdowanie regułom darwinizmu społecznego, wieszczącym przetrwanie najsilniejszym. Anglia i Anglicy już dawno zagubili się w tym wszystkim, jednak w Europie, to tylko Anglicy posiadają niewidzialną konserwatywną kotwicę, którą jest monarchia Windsorów, od ponad 120 lat dzierżącą władzę w kraju, pod koroną Św. Edwarda.
Ruch w stronę obrony Państwa
Niedawne opuszczenie Wielkiej Brytanii, wspólnoty europejskiej, czyli "BREXIT", w aspekcie tego, co obecnie wydarzyło się 25 października w Parlamencie Europejskim, wydaje się jedynym sensownym dla Brytyjczyków wyjściem. Musimy sobie zdawać sprawę, że przegłosowane 25 października zmiany w traktatach o UE de facto stawiają Polską państwowość w stan likwidacji. To będzie oczywiście proces, proces, który się już rozpoczął. Zanim jednak Polska stanie się po prostu nadwiślańską krainą geograficzną, jeszcze parę lat minie. Anglicy dobrze wiedzieli w którą stronę to idzie i wypisali się w porę.
Wspomnienia z Koronacji Karola III.
Wracając jednak do "dobrej" starej i wielokolorowej Anglii, wróćmy do dni 6-8 maja 2023 roku, kiedy to odbywały się uroczystości koronacyjne króla Karola III. Do Londynu przybyłem w nocy z 4 na 5 maja, a dzień przed koronacją rodzinnie udaliśmy się do Wimbledonu na dobrą kawę i pyszne kanapki w klimatycznej kafejce Joe & The Juice, podane przez moją ulubioną ekspedientkę Różę. Dzielnica Wimbledon wyglądała świetnie, atmosferę koronacji oddawały pięknie przystrojone wystawy sklepowe i wszechobecne flagi imperium brytyjskiego. Wszędzie czuć było nadchodzące święto. Wiele było także akcentów związanych z królową Elżbietą II, która pozostała w sercach Brytyjczyków jako prawdziwa "Królowa Ludzkich Serc". Tego samego dnia wieczorem w lokalnych informacjach przeczytałem, że zamknięto już dla "widzów" strefę pod Pałacem Buckingham z powodu dużej ilości osób. Podjąłem więc decyzję dostania się do Sant James Park z samego rana. Parku, który leży w bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu Buckingham. Nic nie jest tak ważne jak dobry plan.
Nazajutrz 6 maja wyszliśmy z domu przed 7 rano i pociągiem udaliśmy się na dworzec Victorii. Do tego momentu wszystko szło dobrze. Wychodząc z Victoria Station razem z setkami, a może tysiącami innych ludzi zostaliśmy błyskawicznie skierowani przez szpaler policjantów w stronę Hyde Parku, jednocześnie dowiedzieliśmy się, że do Sant James Parku już nie wpuszczają - byliśmy więc zdecydowanie za późno. Poruszaliśmy się wąskim chodnikiem w niesamowitym tłumie ludzi idących w większości w tym samym kierunku, wszystko działo się w większych lub mniejszych strugach deszczu. Ulice dla ruchu pojazdów były zamknięte, przez całą trasę od jezdni oddzielał nas szpaler policjantów, ustawionych między sobą co 2-3 metry. Poruszaliśmy się dość wolno, i za każdym razem od policjantki słyszeliśmy, że jeszcze tylko 5 minut drogi. Tym sposobem minęła godzina zanim dotarliśmy do Hyde Parku, gdzie z uwagi na jego wielkość zrobiło się znacznie luźniej. W parku było ustawionych kilka stref z telebimami, gdzie poszukaliśmy z kuzynem miejsca z dobrą widocznością na ekran. Wchodząc do parku zwróciłem uwagę na miejsce z ustawionym namiotem i opisem Quiet Space, gdzie zgodnie z opisem można było wstąpić, gdyby ktoś czuł się przytłoczony i potrzebował chwili odpoczynku.
Uroczystość rozpoczęła się przejazdem królewskiej karety z pałacu Buckingham do Opactwa Westminster, gdzie dokonał się cały akt koronacji. Prawie przez cały czas padało, a momentami lało jak z cebra. To, co utkwiło mi w pamięci, to "morze" parasoli przed telebimami. Tysiące ludzi stojących w Hyde Parku nieśmiało skandowało na widok Króla Karola, sam moment koronacji wzbudził jednak ogólny aplauz. Najbardziej utkwił mi w pamięci wzruszający moment, kiedy ten tłum utożsamiających się z Anglią ludzi, chyba po raz pierwszy odśpiewał "God Save The King". To The King zmieniło tak wiele. A przecież rządząca 70 lat Wielką Brytanią Elżbieta II była wielką, i tej wielkości nikt jej nie odmówi. Jeden tylko Król królów na tym świecie nad nią, o czym sama nigdy nie zapominała. Była też wyjątkowa jako władca. Twarda, mocna i stanowcza. Wielka Brytania była dawniej brutalnym kolonialnym mocarstwem - jednak nie jedynym. Kolonializmy Francuski, Holenderski, Belgijski, Niemiecki, Rosyjski, Brytyjski. Były na swój sposób obrazem świata na przełomie XIX i XX wieku. Świata państw dominujących i terytoriów od nich zależnych. To jednak Wielka Brytania stworzyła w 1931 roku "Wspólnotę Brytyjską", później w 1949 roku "Wspólnotę Narodów" przez działalność, której całkowicie przewartościowano dawny kolonializm, we współpracę międzynarodową opartą na działalności suwerennych podmiotów państwowych. Strukturę tą zakładało 7 państw, z Wielką Brytanią na czele. Po 70 latach panowania Elżbiety II do "Wspólnoty Narodów" należy 56 państw (2,5 mld obywateli). Rozpad więc kolonialnego Imperium Brytyjskiego zaowocował powstaniem międzynarodowej, zdolnej do współpracy struktury międzynarodowej. Inne mocarstwa kolonialne nawet nie próbowały czegoś takiego zrobić.
W czasie uroczystości koronacyjnej na Królową została także koronowana Kamila Parker Bowles, druga żona Karola III. Wydarzenie, które odbyło się 6 maja w Londynie, było zdecydowanie największym wydarzeniem, w jakim miałem okazję brać udział. To były miliony ludzi, nie jeden ani dwa, ale zdecydowanie więcej. Tego chyba nikt nie wie, w londyńskiej metropolii mieszka 12 mln. ludzi - ilu przyjechało na koronację? Po zakończonej w opactwie Westminsterskim uroczystości, wyszliśmy z Hyde Parku na pobliską ulicę i ani w prawo, ani w lewo. Człowiek przy człowieku, ciało przy ciele, w takim tłumie poczuliśmy się bardzo niepewnie. Dosłownie zaczęliśmy przedzierać się przez gęsty tłum ludzi w stronę pobliskiego przystanku metra. Po dotarciu okazało się, że dostępu do stacji metra broni szpaler Policjantów, i stacja jest zamknięta. Później wieczorem dowiedzieliśmy się, że na stacji było tylu ludzi, że pociągi nie mogły ruszyć z peronów, a pasażerowie będący w pociągach wpadli w panikę. Zaczęliśmy iść, a raczej przedzierać się w stronę Victoria Station. W pobliżu Viktorii znaleźliśmy miejsce w Cafe Nero, gdzie na dłuższy czas usiedliśmy odpocząć – byliśmy skonani. Bez większych sensacji dotarliśmy później pociągiem do domu. Wieczór w koronacyjną sobotę spędziliśmy przy stole bilardowym w pobliskim PUB-ie The Orchard, który o dziwo był po prostu pusty.
To był ciężki dzień - od samego rana miliony ludzi, pod pałac Buckingham nie dotarłem, do Sant James Parku nie dotarłem, problemy z powrotem, lało cały dzień. Czy jestem zadowolony? Po stokroć tak! Zobaczyłem "wielonarodowy" i wielokolorowy, mega-zróżnicowany naród. Ludzi, z których zdecydowana większość na pewnym etapie swojego życia była gośćmi tego kraju, ale i gośćmi Królowej Elżbiety. Ludzi, którzy znaleźli swoje miejsce do życia i pracy. Ludzi, którzy pomimo wielkiego zróżnicowania w dużym stopniu stworzyli tam wspólnotę. Mój kuzyn oczywiście mojego entuzjazmu nie podziela, był to bardzo męczący i trudny dla niego dzień. Oczywiście można było wszystko obejrzeć w telewizji, przeczytać i obejrzeć w internecie kapitalne zdjęcia. To można zawsze, ale być, poczuć i przeżyć można tylko raz.
Następny dzień, był za to piękny. W niedzielny poranek Londyn wydawał się być spokojniejszy i cichszy. Dzień rozpoczęliśmy wspólną kawą w kryptach kościoła Św. Marcina, gdzie zrobiono restaurację. Trochę dziwne miejsce na picie kawy wśród płyt nagrobnych, ale cóż, kawiarnia zapewne wprowadziła w to miejsce trochę życia. Stojąca obok Galeria Narodowa, była częściowo przysłonięta banerem życzącym nowemu królowi szczęścia i chwały, a na jej sławnych schodach siedziało sporo ludzi. Wizyta w londyńskim National Gallery jest czymś, co zawsze podnosi na duchu, a wielka sztuka powoduje, że myśli człowieka oddalają się od zwykłej codzienności i stają się bardziej wrażliwe na piękno. Tak było i tym razem, choć nie spędziliśmy tam wiele czasu. Później krótka wizyta w Covent Garden, gdzie można było obejrzeć koronę z pogniecionych puszek, a następnie udaliśmy się do Saint James's Park. Długa prosta ulica The Mall ciągnąca się od przystrojonego w napis "Happy & Glorious" Łuku Admiralicji wprost do znajdującego się na jej drugim końcu pałacu Buckingham, była cała przystrojona w flagi państw wchodzących w skład Wspólnoty Narodów. Przylegający do niej park tętnił życiem.
Tysiące spacerujących ludzi, a pomiędzy parkowymi uliczkami na łączkach, siedzący na kocykach i leżakach ludzie. Do tego psy, kaczki, różne kury oraz wszechobecne wiewiórki i gołębie. Swoją drogą, to jedyne takie miejsce, gdzie wiewiórki i gołębie nie mają żadnego respektu przed człowiekiem. Położysz sobie krakersa na głowie, to albo usiądzie gołąb, albo uczesze cię wiewiórka. Atmosfera pikniku, wozy z szybkim jedzeniem, gdzie można wypić kawę z papierowego kubka i zjeść hot-doga za "jedyne" 17 funtów. Park Świętego Jakuba jest pięknym miejscem, mnóstwo kwiatów, ciekawych roślin. Coraz bardziej zbliżając się w stronę pałacu Buckingham, wszystko było bardziej dopieszczone i wyrównane. Dywany i aranżacje kwiatowe pełne tulipanów, róż i innych kwiatów ciągnęły się wzdłuż alejek. Pod pałacem znowu tłumy ludzi, udaliśmy się więc w drogę powrotną. Londyn zaskakuje na każdym kroku, wracaliśmy ze stacji kolejowej Charing Cross znajdującej się na moście rozpiętym nad Tamizą, na której odbywała się zwykła codzienna żegluga jachty, pływające Ubery, wycieczkowce. Po prostu Londyn.

Europa płaci za zjednoczenie Niemiec, Angole wypisali się w porę
Trzeba się zastanowić co dalej ? Wielka Brytania opuściła „wspólnotę” europejską i celowo wziąłem to słowo w cudzysłów. Co to za wspólnota, kiedy Niemcy działają zawsze na szkodę pozostałych, a na szkodę Polski najbardziej ?. Teraz instalują w Polsce marionetkowy rząd Tuska, który będzie niczym rząd Vichy ( Francja 1940 -1944). „Federalizują” Europę pomimo braku demokratycznej zgody na ten proces. To niebywałe jak w Europie demokracja została zniszczona przez Unię Europejską. Jesteśmy w momencie historii Europy, tuz przed likwidacją państw Narodowych i tuż przed powstaniem Euro reżimu. To wszystko doprowadzi a właściwie już doprowadziło do wojny. Tak wojna na Ukrainie to też skutek Niemiecko-rosyjskiej polityki. Tak samo jak kryzys energetyczny, humanitarny i migracyjny. Odpowiedzialność Niemiec nie budzi tu żadnych wątpliwości. Wszyscy a właściwie cała Europa płaci teraz cenę za swoje działania polegające na doprowadzeniu do zjednoczenia Niemiec, które nastąpiło w październiku 1990 roku. A przecież wielcy politycy byli wtedy tym działaniom przeciwni. Była temu przeciwna Margaret Thatcher i Francois Mitterrand . Mitterrand podczas spotkania z Thatcher 20 stycznia 1990 roku, w Pałacu Elizejskim, ostrzegał, że zjednoczenie cofnie Niemcy w przeszłość i umożliwi Kohlowi "osiągnięcie silniejszej pozycji niż ta, którą kiedykolwiek miał Hitler, a Europa będzie musiała ponieść konsekwencje tego zjednoczenia. Sama zaś perspektywa zjednoczenia przekształci Niemców w „złych” ludzi, takich jak przed drugą wojną światową. Ponieważ Niemcy stanowią obecnie najważniejsze państwo unijne, Europa płaci tą daninę. Nie tylko finansową, przede wszystkim daninę utraty suwerenności i demokracji. Daninę zatrzymania rozwoju naszego kraju. Przegłosowane w PE 25 października zmiany w traktatach UE, doprowadzą do tragedii w każdym wymiarze. I może to dobrze, że gdzieś niedaleko jest jakaś wyspa poza strukturami szalejącej Unii Europejskiej .
Janusz Jabłoński